Najpierw trzeba pokonać strach: "na pewno spadnę!". Ale żeby spaść, trzeba najpierw wsiąść. Instruktor tłumaczy: stań po lewej stronie konia tyłem do łba (to proste), lewa noga w strzemię (gorzej, bo trzeba ją zadrzeć wysoko), teraz prawą nogę przerzuć nad grzbietem konia (łatwo powiedzieć!). Po kilku próbach masz ochotę poprosić o drabinę albo zrezygnować. Instruktor (lub ktokolwiek) podsadzi cię, podpierając siedzenie (twoje). Siedzisz. Wysoko i w dodatku koń się rusza. Kiedy już się oswoisz z wysokością, instruktor połączony z koniem lonżą próbuje cię przekonać, że stęp jest najwolniejszym krokiem i nic ci się nie stanie. Nie wierzysz. Kołyszesz się na boki, garbisz, kurczowo trzymasz się siodła i myślisz: "po co mi to było?". Koń zatacza koła, idzie szybciej (zdaje ci się, że bardzo szybko), a instruktor mówi do niego szyfrem, którego nie rozumiesz. Kiedy strach trochę minie, zorientujesz się, że mówi do ciebie, prosząc, żebyś unosił biodra w rytm kroku konia (czyli anglezował), żebyś wyprostował plecy i położył jedną rękę na udzie. Mowy nie ma! A to już jest kłus. Każda część ciała podryguje w niekontrolowany sposób. Jeszcze jedno koło i jeszcze jedno. Już nie jest tak wysoko, już tak nie obijasz sobie siedzenia, ale marzysz o tym, żeby zejść. Na szczęście to koniec pierwszej próby.Stoisz na ziemi i patrzysz na następną ofiarę. Radzi sobie tak jak ty, ale tobie już nie wydaje się to takie trudne, myślisz nawet, że nie było tak źle.
Myślisz: "jeszcze raz jutro spróbuję i koniec".
A jutro... nie możesz się wygramolić z łóżka - boli cię wszystko. Instruktor mówi, że jak wsiądziesz, to przejdzie. Patrzysz na konia i prosisz go w duchu, żeby uważał, żeby nie rzucał łbem, nie machał ogonem i się nie wiercił. I znów ktoś cię podsadzi, ale już nie jest tak wysoko, już nie jest tak strasznie. Powtarzamy wczorajsze ćwiczenia. Nic nie pamiętasz, nie możesz złapać rytmu. Już jednak zaczynasz patrzeć nie na końską grzywę, nie w ziemię, ale dookoła, a tam przez łąki pędzi zastęp. Nic nie robią, konie same ich niosą, a ty się mozolisz! Instruktor mówi, że wszyscy zaczynali tak jak ty, a teraz mają frajdę. Być może, ale ty już nie chcesz tej frajdy. Stwierdzasz, że jesteś przypadkiem beznadziejnym. W końcu nie każdy musi jeździć konno.
Znowu stoisz i patrzysz. Gdy inni ćwiczą, dajesz im dobre rady. Ty masz już to za sobą, chwilami wydaje ci się, że gdybyś teraz wsiadł, to ho ho! Któregoś dnia instruktor odpina lonżę i jedziesz sam. Trzymasz wodze i próbujesz prowadzić konia. Tylko ci się wydaje, że go prowadzisz, bo to on prowadzi ciebie.
Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Wsiadasz sam, schodzisz sam, jedziesz sam. Tak naprawdę dopiero teraz zaczyna się nauka. Już nie anglezowanie jest problemem, ale ustawienie nóg, powodowanie koniem za pomocą łydki i dosiadu.
Aż przychodzi dzień, kiedy ruszasz w teren. Jedziesz w zastępie, podziwiasz okolicę i cały czas się uczysz. Bo nie wzięłaś pod uwagę tego, że między drzewami koń się zmieści, ale twoje kolano już nie. Trzeba było dać troszkę w lewo lub troszkę w prawo. Teraz to ty prowadzisz konia, nie on ciebie. Czujesz się pewnie.
Kolejny teren. Jesteś wyluzowany, rozmawiasz, rozglądasz się, pośpieszasz konia i jeźdźców przed sobą. Nagle: - Przygotować się do galopu! "Jak to było, jak to było?" - myślisz gorączkowo. Szybko przypominasz sobie ćwiczenia na padoku. Ale tam nie było drzew, góry, zakrętu, za którym diabli wiedzą, co jest. - Jeszcze nie! - krzyczysz, ale nikt cię nie słyszy. "Koniec, już po mnie. Spadnę na pewno!" Udało się. Znów kłus - jakie to przyjemne! Pot ścieka ci po plecach, spod toczka wypływa strużka.
Wieczorem mocne postanowienie: będę jeździł, ale bez galopu!
Rano znów teren. Oświadczasz, że pojedziesz, jeśli nie będzie galopu (inni milczą, ale też tak myślą, tylko nie mają odwagi się przyznać). Jedziecie. Na pięknej prostej w lesie instruktor pyta, czy chcecie galopować. Chcemy. Dlaczego? Nikt nie wie.
Teraz było lepiej. I już za każdym razem będzie lepiej. Nie będziesz się mógł doczekać, kiedy znów wsiądziesz i pogalopujesz, choć już wiesz, jak się spada.
Potem wciągniesz w to przyjaciół, rodzinę, a tym, którzy zaczynają będziesz mówić, że konno może jeździć każdy. Naprawdę. A więc: na koń!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz